Przed sobą miałem naprawdę smutny "obrazek". Mógłbym powiedzieć "obraz nędzy i rozpaczy", ale tu bardziej pasowało określenie "bólu i cierpienia". Beatrice, wyglądająca na taką małą w tym deszczu, pośród wysokich paproci, stała przede mną, drżąc lekko, jednak nadal zachowując swój bojowy wyraz twarzy.
- Nie mówi się "co", tylko "słucham" - poprawiłem ją, chcąc samego siebie wpędzić w dobry nastrój, bo jej już chyba nie dało się rozweselić.
- Co? - powtórzyła wadera na złość.
- Nie potrzebujesz czasem pomocy? - zapytałem.
- Nie bardzo - rzuciła tylko.
Spojrzałem na jej otarcia. Najlepiej to one nie wyglądały.
- Wrócisz ze mną łaskawie do watahy, abym mógł wezwać lekarza, który cię opatrzy? - zapytałem nieprzyjemnym tonem.
Cisza.
- Trudno - mruknąłem. - W watasze będzie na ciebie czekać gotowe śniadanie, żebyś sama nie biegała za sarnami. Nie łaź do późna.
Odwróciłem się i odszedłem w swoją stronę. Nie żebym sądził, że zachęcę ją jedzeniem, nie, po prostu chciałem ją jakoś udobruchać. Pokazać, że nie jestem wrogiem.
Kroczyłem przez pole paproci, wysoko stawiając łapy, by nie zaplątały się w zielsko. Wiatr wiał mi w plecy, sprawiając ból.
Spojrzałem za siebie. Beatrice zniknęła. Ruszyłem dalej. Po dziesięciu minutach zauważyłem coś w krzakach, pięćdziesiąt metrów ode mnie. Wadera przecierała się przez gąszcz, zmierzając w dół pochyłości, na której oboje się znajdowaliśmy. Albo mnie nie widziała, albo specjalnie nie zwracała na mnie uwagi. Usiadłem na zimnej ziemi i przez chwilę obserwowałem, chcąc odgadnąć, czy zmierza do watahy, czy może nie. Na ogół szła w dobrym kierunku, ale... No nic, może czas uszanować jej prywatność. Ruszyłem szybkim krokiem przed siebie. Wataha była już niedaleko.
<Beatrice?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz