- W porządku. - powiedziałem spokojnie.
Basior zamiast odpowiedzieć, postawił uszy i zaczął się czujnie rozglądać.
- Czujesz to? - zapytał... rozanielony?!
Zacząłem węszyć w powietrzu. Po krótkiej chwili wyłapałem zapach. To był
zapach... nie wiem czego. Ale owe coś pachniało tak słodko i pięknie,
że byłbym w stanie dla tego czegoś zabić. Woń była niczym długa wijąca
się wstęga, mieniąca się w odblaskach słońca i gwiazd. Była jak droga do
nieba bez żadnych męk. Od niej płonęły żywym ogniem nozdrza, ale był to
przyjemny ból. To była czysta poezja.
Azazel widocznie czuł to samo, bo patrzył w dal jak zahipnotyzowany.
Szturchnąłem go łapą raz czy dwa, aż się obudził.
- Chodźmy za tym.
Azazel?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz