Beatrice weszła do swojej jaskini, zostawiając mnie na zewnątrz. Usiadłem na trawie i uniosłem jeden kącik ust w koślawym, charakterystycznym dla mnie uśmiechu. Odwróciłem się i odszedłem w swoją stronę.
Zaczynało się robić zimno. Północny wiatr wiał mi w plecy, boleśnie szarpiąc sierść. Większość wilków schowała się już do swoich jaskiń. Latica chyba też, bo nigdzie nie mogłem jej znaleźć.
Nagle moje myśli znów powróciły do Beatrice. Co jej się takiego stało? Pewnie się nie dowiem. Ale... Można by ją trochę "ponawiedzać" i porozmawiać na luzie.
Ułożyłem się pod krzewem czerwonej porzeczki i położyłem pysk na przednich łapach. Zamknąłem oczy i odszukałem jej sny. Natychmiast zobaczyłem, o czym śni. A jak śni, to znaczy, że śpi.
Dostosowałem jej sen do mojego gustu. Ciemny las, we mgle.
Pojawiam się w jej śnie. Widzi mnie.
- Dobry wieczór, Beatrice - witam się grzecznie.
- Co tu robisz? - pyta.
- Jesteśmy w twoim śnie. Nie chciałbym cię męczyć za dnia, bo widać, że nie lubisz mojego towarzystwa, a we śnie nie zrobi Ci to za dużej różnicy, bo w końcu i tak się obudzisz.
- Mhm...
Rozgląda się dookoła. Lustruje teren, na którym się znajduje. Odwraca się z powrotem w moją stronę i pyta:
- Czego chcesz?
- Posiedzieć, poplotkować, pośmiać się. I spytać, czy aby na pewno nic Ci nie jest. Nie było cię dość długo - mówię.
Wadera prycha lekceważąco i przewraca oczami. Robię to samo, po czym uśmiecham się złowieszczo.
- Ale jeśli tylko poprosisz mogę stąd odejść. Twój wybór.
(Beatrice? Wyszło takie masło maślane, flaki z olejem, kluchy leniwe itp. ale nie udało mi się napisać niczego lepszego. Wybacz.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz