Pewnego zimowego dnia, w watasze Światła na świat przyszedł basior, tak, to ja. Moja matka, chcąc czy nie chcąc, musiała zostawić mnie pod opieką Alf, a sama wyruszyć na poszukiwanie zwierzyny. Dorastałem wraz z pierworodnym synem alf, Quite. Strzaszny był z niego brat, ale rodzeństwa się nie dobiera. Ciągle zrzucał się na mnie, ale mnie to nie obchodziło. Ale któregoś dnia przesadził... Gd moja matka wróciła, po roku wreszcie mogłem ją zobaczyć a on... Ją przepędził! Powiedział, że zdradziła alfę i kazał odejść. Nocą tego dnia poniosła mnie złość i go zamordowałem, ale w okropnie bestialski sposób. Wprowadziłem go tak daleko, że nikt nas nie słyszał i wtedy zacząłem powoli rozszarpywać jego ciało na strzępy. Uszy, łapy, ogon, nos, aż w końcu odgryzłem mu głowę i uciekłem. Było przed wschodem, więc zostawiłem kartkę i zwiałem na północ. Po drodze byłem w wielu watahach, nauczyłem się od groma języków, między innymi:
- Abheski,
- Język diabłów,
- Edomicki.
- Zulu,
- Khmerski,
- Suahili,
- Urdu,
I wiele, wiele innych. To właśnie wtedy nauczyłem się czytać i pisać a także pisać wiersze. Potem było tylko gorzej. Za każdym razem ktoś mnie nakrywał i uciekałem. Zabiłem dużo wilków, jestem... Seryjnym mordercą. Potrafiłem zabić całą rodzinę, ażeby mnie nie wydali. Wreszcie dotarłem tu. Czego to dowodzi? Zaraz sprzątnie mnie alfa którejś z watahy. Jednak do teraz jestem bezpieczny. Może nie zdaję sobie sprawy z tego, ale ponoć przeleciałem tysiące kilometrów na północ. Może i tak, ale nadal nie czuję się... normalnie. Moje ciało i podświadomość nadal uciekają, a ja chcę z nimi, ale nie mogę. Nie mogę... bo chyba znalazłem dom. Moje sanktuarium to mój umysł, nadal, ale już się nie ukrywam, a robię to naprawdę dobrze... Teraz moja historia toczy się dalej, a ja siedzę w jaskini i piszę wiersz. Tak, pisze, a co?
W samotnych bramach
nocami czai się
na białych ścianach
mrok wyświetla jego cień
zapada w pamięć,
jak ciężki kamień,
gdy zostawia znamię
i rozerwane kłami sny.
Rano idzie spać do siebie
w piekła suchy piach...
Zmienia postać kiedy chce,
a jego imię zwykły strach
Ja nie chcę bać się tego,
co mi daje świat
by na każdej drodze swój zacierać ślad.
Wiem, że czujesz tak jak ja
wiem, uciekasz gdzie się da...
Nie wywołuj wilka,
kiedy w lesie śpi
nie zapraszaj nigdy nocą swoje sny
wiem, że bestia musi żyć
gdy przyjdzie, dam jej pić...
Kiedy mnie zwęszyć chce
i już dopada mnie
gdy wchodzi w głuchy mrok
i stawia powoli każdy krok
krzyczę
STOP
łagodnieje w mig
STOP
jakby trochę znikł
STOP
i chowa kły
i nie jest już taki sam
nie jest już taki zły...
Ja nie chcę bać się tego,
co mi daje świat
by na każdej drodze swój zacierać ślad.
Wiem, że czujesz tak jak ja
wiem, uciekasz gdzie się da...
Nie wywołuj wilka,
kiedy w lesie śpi
nie zapraszaj nigdy nocą w swoje sny
wiem, że bestia musi żyć
gdy przyjdzie, dam jej pić...
Wilki podchodzą
pod okna
stoją do zmroku
żeby mnie spotkać
przed snem
Już wiem, że nie są złe...
Ja nie chcę bać się tego,
co mi daje świat
by na każdej drodze swój zacierać ślad.
Wiem, że czujesz tak jak ja
wiem, uciekasz gdzie się da...
Nie wywołuj wilka,
kiedy w lesie śpi
nie zapraszaj nigdy nocą w swoje sny
wiem, że bestia musi żyć
gdy przyjdzie, dam jej pić...
Teraz właśnie wychodzę i wpadam na jakąś waderę, a kartka z wierszem mi wpada...
(Jakaś wadera?)
Język diabłów... *.*
OdpowiedzUsuńŚwietny wiersz *.*
Daję "łapkę w górę". =3