Kończyłem właśnie obchód po terenie watahy. Wkroczyłem na leśną polanę. Wciągnąłem nosem jej zapach. Pachniał uroczo, ale strasznie gryzł w nozdrzach. Usiadłem na środku polany i nasłuchiwałem, czy przypadkiem nikt nie nadchodzi. To miejsce było obiektem zainteresowania wielu leśnych stworzeń, jednak jeśli ja tu jestem, raczej nikt tu nie przyjdzie. Tak wielkiego wilka wszyscy się boją. Pochlebia mi to...
Nagle usłyszałem, jak coś biegnie w moją stronę. Sapie i głośno tupie.
Po chwili na łąkę wybiegła wilczyca. Była to Beatrice. Czuć było od niej strach i wyczerpanie.
Niemal natychmiast padła na trawę. Uniosłem wysoko brwi (wilki chyba nie mają brwi... :/) i podszedłem do niej wolnym krokiem.
Wadera nie wyglądała, jakby była w pełni sił. Usiadłem przed nią i zapytałem:
- Czyżby coś się stało?
Samica potrzebowała chwili do złapania oddechu, po czym podniosła na mnie wzrok.
- Nie twoja sprawa - warknęła.
Uśmiechnąłem się litościwie pod nosem.
- Oczywiście. Ale na ogół widzę, że coś cię zaatakowało, chyba że sama się tak poraniłaś, łażąc między malinami. Uprzejmie staram się zapytać, czy nie potrzebujesz pomocy.
Wadera spojrzała na mnie gniewnie i odwróciła wzrok. Nieco mnie to rozbawiło, ale utrzymałem swój dotychczasowy wyraz twarzy.
- A tak na poważnie, to co ci się stało? - zapytałem, nadal nie przyjmując poważnego tonu.
<Beatrice?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz