Idąc po jałowej pustyni, dobiegł mnie cichy skowyt. Z doświadczenia, odwróciłem się, popatrzyłem na boki i do góry, zanim ruszyłem w stronę, z której dobiegał dźwięk. Zatrzymałem się dopiero gdy zobaczyłem przed sobą rzekę, a za nią puszczę. Przeleciałem nad nią i wylądowałem koło wielkiego, starego dębu. W puszczy było znacznie chłodniej, więc zmieniłem kolor futra na jasny beż, aby absorbować ciepło. Skowyt znów uniósł się wysoko nad drzewa. Gdy dotarłem do źródła, okazało się, że był to na wpół zdychający łoś. Wbiłem pazury w jego żebra a potem je wyciągnąłem, rozrywając serce. Od kilku dni jechałem na deszczówce i martwych zwierzętach, które rozszarpały sępy. Świeża krew spływała mi po pysku, brudząc futro. Wcześniej nie zdawałem sobie sprawy, ale to świetne uczucie. Nagle za mną rozległ się szelest, ale natychmiast ustał, więc pomyślałem, że to ptak. Wyjąłem kartki i pióro, zamoczyłem w krwi i zacząłem się zastanawiać. Już miałem zapisać słowo puszcza w języku Khilli, gdy między drzewami błysnęły oczy, oczy wilka....
> (Ktoś?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz