- W porządku - odparłam, przedłużając samogłoski. Po co ja to robię? Może dlatego, że on wydaje się być dobrym kolegą? Gdyby go tak trochę poznać... Nieważne.
Poszliśmy na łąki, które były dziś piękniejsze niż zwykle. Żółte trawy, powiewające na wietrze, obijając od siebie promienie słoneczne, sprawiały wrażenie jakby błyszczały szczerym złotem. Na skraju lasu niższa trawa nadal mokra była od porannej rosy. Dalej, na słońcu widać było ciemne pszczółki i trzmiele, latające nisko w powietrzu. Nad tym pięknym widokiem rozpościerało się idealnie błękitne niebo. Bez żadnej chmurki.
- Jak pięknie - pomyślałam na głos. - Chodź na słońce, Marilyn.
Nie wiem czemu, ale strasznie spodobało mi się wypowiadanie jego imienia. Było takie ładne...
<Marilyn?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz