Był to bardzo deszczowy i wieczny dzień. Nikt nie chciał wychodzić na dwór, a ten, kto musiał, pragnął załatwić swoje sprawy jak najszybciej. I ja, tego dnia pragnęłam pozostać w swojej, jakże ciepłej, norze. W porze obiadu, zajrzałam pod mój spiżarniany liść palmowy, by po chwili odkryć, że jedzenie się skończyło. Westchnęłam. "Nie, nie, nie! W życiu nie wyjdę w taką pogodę!" - przeszło mi przez myśl. Ale, jako że nigdy nie jadam śniadań byłam głodna. Jak najbardziej owijając wokół siebie mój egipski strój, z ociąganiem opuściłam norę. Deszcz, bezlitośnie moczył moją sierść, a wiatr, równie bezlitośnie podrywał do góry moje ubranko. Ujrzawszy zająca, zaczęłam go "gonić". Jak już się pewnie wszyscy zorientowali, gonieniem nie można było tego nazwać; Szłam, do może truchtałam wołając:
- Zajączku, zajączku!
Nic to jednak nie dało. Zając tylko się spłoszył, a ja usiadłam zrezygnowana. Po chwili podszedł do mnie jakiś wilk, który - ku mojemu wielkiemu zdziwieniu - położył przede mną zająca...
( Ktokolwiek?)
Wietrzny*
OdpowiedzUsuńGlass.