Siedząc na wyrżniętej przez stuletni deszcz skale, rozmarzonym okiem
sunęłam po głębiach horyzontu. Nie zauważyłam nawet kiedy dosiadł się
Azazel. Drgnęłam niespokojnie, nie podnosząc na niego wzroku.
Gwiazdy gasły nad południowo-wschodnim obszarem watahy. Poranna szarość
wkradała się w nocny mrok. Wkrótce blaski wschodzącego słońca musnęły
kopulczaste szczyty gór i po zalesionych stokach spłynęły na równinny,
bezkresny las. Wzmagająca się jasność powoli rozpraszała opary otulające
dziewiczą puszczę. Z mgieł wyłaniały się zadziwiające szczegóły
krajobrazu. Jak okiem sięgnąć pięły się ku niebu wierzchołki wiekowych
drzew. Promienie słoneczne coraz głębiej przenikały w mgliste ostępy
nadamurskiego lasu, w którym ścieżki wydeptane przez ludzi krzyżowały
się z tropami wilków, a podczas parnego lata, motyle o skromnym
zabarwieniu ustępowały miejsca wielkim, pięknym motylom podzwrotnikowym.
Z zadowoleniem stwierdziłam, że mgła opada na ziemię. Spojrzałam w górę.
Zachmurzone prawie od dwóch tygodni niebo nareszcie wypogodziło się i
jaśniało w promieniach wschodzącego słońca. Pogodny, niemal bezwietrzny
świst zwiastował przerwę w monsunowych deszczach. Przez mój pysk
przemknął delikatny uśmiech.
- Pora na śniadanie – poderwałam się gwałtownie, zapalczywie wciągając w
płuca rześkie, górskie powietrze. Nie czekając na basiora ruszyłam,
jakby pchnięta niewidzialną ręką, ku skalistemu zboczu. O dziwo
dopisywał mi wyborny humor. Niezgrabnie stawiałam łapy, odbiegając od
rzeczywistości w wyobraźni. Nagle nastąpiłam na śliski kamień,
porośnięty mchem. Zachybotałam się, chcąc złapać resztki równowagi,
jednak na nic się to zdało. Upadłam, a potem scena potoczyła się jak
łańcuszek. Zahaczyłam o wystający gzyms, rozdzierając sobie ramię i tym
samym sprowadzając na siebie lawinę kamieni. Z łomotem osypałam się w
dół. Wszystkiemu towarzyszył ogłuszający huk. W pewnym momencie
przestałam czuć, słyszeć i widzieć. Wszystkie moje zmysły zaszły mleczną
mgłą. Pierwsze wrażenie było… jakbym stała na progu do piekła,
dosłownie. Gorąca purpura oblała moją twarz. Znajdowałam się u podnóża
góry, ten koszmar miał się skończyć.
- Nienawidzę życia! – wycharczałam wściekle, z całych sił uderzając w
pobliski kamień. Wróciło czucie. Tym razem uderzył we mnie żrący,
przeżynający ciało na wskroś ból. – Wiedziałam, że tak będzie. Po co
jest bycie miłą skoro i tak się skona? – syknęłam, brzydząc się krwi,
którą byłam cała umazana. Nie mogłam pokazać się Azazelowi w takim
stanie. Nie teraz. Zakręciło mi się w głowie, acz nie upadłam. Trzymając
się za głęboką, uciążliwie piekącą ranę dokuśtykałam do ściany lasu.
{Azazel?}
Wspaniale napisane opowiadanie <33
OdpowiedzUsuń~IJ* zaczyna wszystkich adorować...
Nie słódź mi, bo dostanę czkawki ;_;
Usuń~Beat.
Sorry, ale to 'obowiązek' xd
UsuńObowiązek w jakim sensie?
UsuńJak coś mi siedzi na języku to muszę to powiedzieć lub napisać. Obowiązek wobec siebie.
UsuńTosz to magja!
UsuńJa bym tak nie umiała.
Większość myśli zachowuje dla siebie.
Aha, no i przepraszam, że się wtrącam.
Nie wyrażę publicznej opinii na wasz temat, bo z pewnością złamię regulamin. Wracając, to mi podchodzi pod kaprys bądź, cóż (chyba się domyślamy, nieprawdaż?). Nie mam siły ;_;, to opowiadanie jest mdłe. Tyle macie od brienniaka.
UsuńBłogosławię was.
Pewnie tak. Bo jakie można mieć zdanie o nas... chwila, o kim?
UsuńWłaśnie, o kim? .-.
UsuńTen temat nie wart jest rozmowy, jeżeli nie tego to mojego czasu.
UsuńNie śmiałabym ci zabierać twojego cennego czasu.
Usuń