wtorek, 22 lipca 2014

Od Beatrice c.d. Azazela

Siedząc na wyrżniętej przez stuletni deszcz skale, rozmarzonym okiem sunęłam po głębiach horyzontu. Nie zauważyłam nawet kiedy dosiadł się Azazel. Drgnęłam niespokojnie, nie podnosząc na niego wzroku.
Gwiazdy gasły nad południowo-wschodnim obszarem watahy. Poranna szarość wkradała się w nocny mrok. Wkrótce blaski wschodzącego słońca musnęły kopulczaste szczyty gór i po zalesionych stokach spłynęły na równinny, bezkresny las. Wzmagająca się jasność powoli rozpraszała opary otulające dziewiczą puszczę. Z mgieł wyłaniały się zadziwiające szczegóły krajobrazu. Jak okiem sięgnąć pięły się ku niebu wierzchołki wiekowych drzew. Promienie słoneczne coraz głębiej przenikały w mgliste ostępy nadamurskiego lasu, w którym ścieżki wydeptane przez ludzi krzyżowały się z tropami wilków, a podczas parnego lata, motyle o skromnym zabarwieniu ustępowały miejsca wielkim, pięknym motylom podzwrotnikowym.
Z zadowoleniem stwierdziłam, że mgła opada na ziemię. Spojrzałam w górę. Zachmurzone prawie od dwóch tygodni niebo nareszcie wypogodziło się i jaśniało w promieniach wschodzącego słońca. Pogodny, niemal bezwietrzny świst zwiastował przerwę w monsunowych deszczach. Przez mój pysk przemknął delikatny uśmiech.
- Pora na śniadanie – poderwałam się gwałtownie, zapalczywie wciągając w płuca rześkie, górskie powietrze. Nie czekając na basiora ruszyłam, jakby pchnięta niewidzialną ręką, ku skalistemu zboczu. O dziwo dopisywał mi wyborny humor. Niezgrabnie stawiałam łapy, odbiegając od rzeczywistości w wyobraźni. Nagle nastąpiłam na śliski kamień, porośnięty mchem. Zachybotałam się, chcąc złapać resztki równowagi, jednak na nic się to zdało. Upadłam, a potem scena potoczyła się jak łańcuszek. Zahaczyłam o wystający gzyms, rozdzierając sobie ramię i tym samym sprowadzając na siebie lawinę kamieni. Z łomotem osypałam się w dół. Wszystkiemu towarzyszył ogłuszający huk. W pewnym momencie przestałam czuć, słyszeć i widzieć. Wszystkie moje zmysły zaszły mleczną mgłą. Pierwsze wrażenie było… jakbym stała na progu do piekła, dosłownie. Gorąca purpura oblała moją twarz. Znajdowałam się u podnóża góry, ten koszmar miał się skończyć.
- Nienawidzę życia! – wycharczałam wściekle, z całych sił uderzając w pobliski kamień. Wróciło czucie. Tym razem uderzył we mnie żrący, przeżynający ciało na wskroś ból. – Wiedziałam, że tak będzie. Po co jest bycie miłą skoro i tak się skona? – syknęłam, brzydząc się krwi, którą byłam cała umazana. Nie mogłam pokazać się Azazelowi w takim stanie. Nie teraz. Zakręciło mi się w głowie, acz nie upadłam. Trzymając się za głęboką, uciążliwie piekącą ranę dokuśtykałam do ściany lasu.

{Azazel?}

11 komentarzy:

  1. Wspaniale napisane opowiadanie <33

    ~IJ* zaczyna wszystkich adorować...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie słódź mi, bo dostanę czkawki ;_;
      ~Beat.

      Usuń
    2. Sorry, ale to 'obowiązek' xd

      Usuń
    3. Obowiązek w jakim sensie?

      Usuń
    4. Jak coś mi siedzi na języku to muszę to powiedzieć lub napisać. Obowiązek wobec siebie.

      Usuń
    5. Tosz to magja!
      Ja bym tak nie umiała.
      Większość myśli zachowuje dla siebie.
      Aha, no i przepraszam, że się wtrącam.

      Usuń
    6. Nie wyrażę publicznej opinii na wasz temat, bo z pewnością złamię regulamin. Wracając, to mi podchodzi pod kaprys bądź, cóż (chyba się domyślamy, nieprawdaż?). Nie mam siły ;_;, to opowiadanie jest mdłe. Tyle macie od brienniaka.
      Błogosławię was.

      Usuń
    7. Pewnie tak. Bo jakie można mieć zdanie o nas... chwila, o kim?

      Usuń
    8. Ten temat nie wart jest rozmowy, jeżeli nie tego to mojego czasu.

      Usuń
    9. Nie śmiałabym ci zabierać twojego cennego czasu.

      Usuń