wtorek, 22 lipca 2014

od Shinai ,,Pomocny wróg"

" Uciekanie przed własnym strachem, to niedorzeczność. Pamiętaj, każdy się czegoś boi. "
Mamo, gdybyś tylko była ze mną, może nie czułabym się tak samotna. Może nie byłabym tu, może nie byłabym z Tobą. Ale samotność... Czy pisane mi to na wieczność?
- Nie jesteś sama, ja z Tobą jestem - powiedziała moja matka, z którą odbywałam właśnie rozmowę uczuciową. Tak, rozmawiałam z jej duchem.
- Nie ma Cię wśród żywych... - rzekłam, podchodząc do niej.
- Jestem w Twoim sercu, Shi... - zniknęła.
Cofnęłam się, gdyż stałam na jeziorze. Wracając do mojego domu, zauważyłam coś w krzakach. Chciałam podejść, ale miało jakby barierę ochronną, nie pozwalającą mi się zbliżyć. Zapragnęłam posiąść ten flakonik. Motywowało mnie to, że była chroniona. Musiało być cenne. Rzuciłam zioło w stronę eliksiru, który natychmiast do mnie przyleciał. Złapałam go i ruszyłam w stronę chaty.
Nie miałam pojęcia, jak niebezpieczne są to płyny. Otworzyłam i powąchałam z ciekawością. Zabolała mnie klatka piersiowa, umysł jakby przyćmiony, przez co straciłam możliwość racjonalnego myślenia. Widziałam, co robię, ale nie miałam na to wpływu. Domyśliłam się jak wyglądam. Żądza kwi, pragnienie ujrzenia martwych ciał, doprowadzało mnie do szaleństwa. Zawyłam cicho, za to bardzo przerażająco. Ruszyłam przez las, potem po łące, przez rzekę... Moja dusza, zmęczona, zasnęła. Wszystko się urwało....
Obudziłam się na szczycie wielkiej góry, bardzo blisko kilkunastu metrowej przepaści, gdzie widziałam prawdopodobnie, lawę. Wstałam i rozejrzałam się. Nie dość, że nic nie pamiętam, to jeszcze nie wie, gdzie jestem. Postanowiłam polecieć. Z góry jednak nic nie było widać, prócz nieznajomego, ciemnego lasu. Stwierdziłam, że lot nic nie da i wylądowałam. Poczułam swój zapach, jakbym kiedyś tędy szła. Ruszyłam po woni, w ciemności. Zauważyłam krew, dokładnie na mojej drodze. Po godzinie znalazłam zwłoki. Ogromnego, z pewnością silniejszego ode mnie wilka. Podpisałam się na jego ciele, krwią rozrobioną z błotem i trawą. Szybko to zamazałam, żal mi jednak było niewinnego. Zostawiłam na nim kwiaty - białe róże.
Bałam się strasznego lasu. Słyszałam jakby szmery, chichoty, szepty.... Biegłam, ile sił w łapach. Coś mnie goniło, dobrze o tym wiedziałam. Wzleciałam do góry, niestety tajemniczy stwór zrobił to samo. Jęknęłam. Nie chciałam się nawet obracać, by zobaczyć co to. Jedynie chciałam uciec. Obawa przed śmiercią, której nigdy nie było... Pomyślałam, że gdybym stała się postacią ludzko podobną, demonem, byłabym szybsza. Zmieniłam się i trzy razy szybciej uciekałam przed "tym". Podczas lotu zauważyłam jakby posąg. Stanęłam na moment, zapominając o całym świecie. Stwór mnie dopadł, rozcinając mi skórę. Złapał moją głowę, nie pozwalając mi się odwrócić. Nie mogłam zobaczyć, co to, kto to. Poczułam jak się zbliża do mojego ciała. Nagle odczuła przerażający ból. Próbowałam się uwolnić, odepchnąć stwora, niestety - na próżno. Uniosłam głowę, widząc, że to nie potwór. W tym momencie, zemdlałam z upływu krwi.
Zbudziłam się w jaskini, pełnej wzorów. Rzeźbione zapewne kwasem żrącym. Wystraszona rozejrzałam się. Miałam potargane włosy i porozrywane w niektórych miejscach odzienie. Odwróciłam się. Zdążyłam tylko zauważyć odlatującą sylwetkę podobną do człowieka. Bolało mnie całe ciało, zwłaszcza głowa. Postanowiłam lecieć dalej, ale nie mogłam... Moje skrzydło było prawdopodobnie złamane, nie mogłam nim ruszać. Odwróciłam się. Na skale ujrzałam twarz, przerażającą i paraliżującą. Była namalowana z krwi, sam ironiczny uśmiech z oczami. Wybiegłam z jamy i przerażona zeskoczyłam ze środka góry, na którym usadowiona była grota. Przez to, coś mi się stało z nogą.
Gdybym się zamieniła w wilka, miałabym jedno złamane skrzydło i łapę, a tak, mam przynajmniej jedno sprawne. Leciałam, mimo wielkiego bólu. Zaczynało mi się robić słabo, przestawałam widzieć. Zamazany obraz utrudniał widoczność, co sprawiło, że w pewnym momencie, nie wiedziałam, gdzie jestem. Unosiłam się coraz wyżej, w obawie, że zahaczę o drzewo. W pewnym momencie przestałam ruszać skrzydłami, z czego jednym złamanym. Robiłam się senna. Byłam gotowa na śmierć, koniec, byłby piękny.
- Robisz się kłopotliwa... - usłyszałam głos, po czym poczułam, jak ktoś mnie łapie. Zasnęłam.
Śniło mi się, że biegam z demonem, który ma szare włosy, jest piękny i życzliwy. Nagle, znikąd pojawia się Licorn i go morduje. Śmieje się ze mnie. Nagle widzę swoją matkę, oraz jego, jak jej dolewa coś do picia. Ona krzyczy, płacze, patrzy na mnie...
Spocona i ze łzami w oczach, wstałam w pobliżu znajomego jeziora. Obok mnie leżała karteczka: "Podziękuj mi za pomoc i za to, że okazałem się życzliwy". Domyśliłam się, że zostałam tu przyniesiona. Do tego, moje skrzydło było opatrzone i usztywnione, tak, jak noga. Rany i zadrapania widocznie przemyte.
- Jak mam podziękować? - mruknęłam do siebie. Karteczka nagle się spaliła, za to przyleciała nowa. " Służ mi jeden dzień "
- Chyba śnisz... - warknęłam i wrzuciłam kartkę do wody. Oczywiście pojawiła się kolejna: " Oh, wolisz zostać ukarana...? Spójrz za siebie, w górę, a zobaczysz, kto Cię uratował "
Bałam się odwracać. Zobaczę "go", to normalnie padnę z zaskoczenia. Niestety, moje przypuszczenia okazały się prawdziwe. Chciałam się tylko zapaść pod ziemię. Miałam dość, pobiegłam przed siebie. W głowie słyszałam tylko ten przerażający śmiech. Przybiegłam do domu i schowałam się na platformę, pod poduszki. Krzyknęłam ze złości i rozczarowania. Czemu mój wróg mi pomaga?!

2 komentarze: