Nadal nieco oszołomiona, ruszyłam za nim. Nie wiedziałam dokąd biec, więc całkowicie zdałam się na niego. Widziałam jego sylwetkę jak przez mgłę. Robiło mi się słabo. Bolały mnie łapy, brzuch, grzbiet, żebra, wszystko. Ledwo łapałam oddech. Co ja mówię, wcale nie mogłam złapać oddechu!
Słyszałam za sobą szczekanie psów. Te dziady chyba nigdy nie odpuszczają.
Nagle sprzed oczu zniknął mi kształt Marilyn'a. Zastąpiło go coś mniejszego, czarnego, niestojącego na ziemi. Ptak?
Marilyn?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz