- Chcesz popływać? - spytałem, patrząc na Melisę.
- A stan moich łap się nie pogorszy? - zapytała.
- Daj spokój. Schłodzimy się tylko i wyjdziemy.
Melisa zastanowiła się chwilę, po czym kiwnęła głową. Weszliśmy powoli do wody, uprzednio sprawdzając, jaką ma temperaturę. O dziwo, była w sam raz chłodno-ciepła. Zanurzyliśmy się po uszy i pływaliśmy w kółko, czasem nurkują, a czasem ochlapując się wodą.
To miejsce było piękne. Niemal wszędzie rozciągał się przyjemny cień, w którym można było siedzieć godzinami, jednak były też i nasłonecznione miejsca. W tym połowa jeziorka. Otaczały nas potężne buki i dęby. Niczym strażnicy stały i pilnowały tego raju na ziemi. Słychać było śpiew ptaków i cudowny szelest liści.
Całkiem straciliśmy poczucie czasu. Pływaliśmy i pływaliśmy, aż zauważyliśmy, że zaszło już słońce. Nie mieliśmy pojęcia ile godzin siedzieliśmy w wodzie.
- Melisa, jak twoje łapy? - spytałem. Wadera wynurzyła przednie łapy i pokazała mi je. Nie wyglądały na opłakany stan. - Powinniśmy już wracać.
- Czemu?
- Jest już prawie noc. Musimy wrócić.
Wyszliśmy z wody i otrzepaliśmy się.
- Wiesz jak wrócić? - zapytała wilczyca.
- Nie - odparłem zgodnie z prawdą.
Las, choć wcześniej wydawał się taki piękny, był teraz mroczny, wręcz przerażający. Nie wiedziałem w którą stronę mamy iść, żeby wrócić do watahy.
Nagle coś zaszeleściło w krzakach obok nas. Oboje wzdrygnęliśmy się z zaskoczenia. Zza muru stworzonego z dwóch wielkich kamieni, gęstych krzewów i niskich gałęzi drzew wyskoczył trupioblady koń. Jego biała sierść była jedyną rzeczą, którą dobrze było widać w ciemności.
W jego oczach dostrzegłem strach. Uciekał przed czymś.
Zwierzę pogalopowało wgłąb lasu. Chwilę później po całym lesie rozległ się mrożące krew w żyłach warknięcie. Brzmiało, jak growl wokalisty z jakiegoś blackmetalowego zespołu. Położyłem uszy, jednak szybko je z powrotem nastawiłem. Chyba nie tylko temu koniowi groziło niebezpieczeństwo.
Warczenie narastało z sekundy na sekundę. Dźwięk wydobywający się z pewnością z gardła jakiejś groźnej istoty, po drodze napotykający gęstą, białą ślinę, która przeszkadzała w wydobyciu się go z ust istoty. Czyli mniej więcej podobny do warczenia psa w zaawansowanym stopniu wścieklizny.
Z pośród drzew wyłonił się demon. Demon Lasu. Dosłownie wyłonił się ze starego, spróchniałego dębu. Był istnym ucieleśnieniem najgorszych koszmarów. Jego ciało nie wyglądało na trwałe, bardziej przypominało jakiś widoczny dla oka gaz, którego cząsteczki ściskały się ze sobą, próbując stworzyć coś stałego. Jego oczy świeciły pomarańczowym blaskiem, a oczodoły otaczał złowrogi cień. Za każdym jego ruchem w powietrzu roznosił się bury dym, który nie wyglądał zbyt zachęcająco.
Demon omiótł wzrokiem całą okolicę i rzucił się w pogoń za koniem, pomrukując wściekle.
Przeleciał tuż przed nami, czyniąc silny podmuch wiatru, który poleciał prosto na nasze twarze. Poczułem okropny zapach zgniłych liści, próchnicy w drzewie i stęchlizny.
Nie miałem pojęcia, że istnieje nawet Demon Lasu. Ale gdy tylko go zobaczyłem, wiedziałem, że to właśnie on. Nie dało się go pomylić. Ta myśl, to skojarzenie przychodziło samo.
Ta leśna siła nieczysta popędziła za siwkiem. Na nas nie zwrócił uwagi. Ale zawsze mógł sobie o nas przypomnieć. Demony miały o wiele silniejsze moce, niż magiczne zwierzęta, dlatego były dla nas śmiertelnie niebezpieczne.Nie każdy zdaje sobie sprawę, że one w ogóle istnieją. Nie jest to dobre.
Wystarczy, że taki jeden demon nabierze sobie ochoty na zabicie jakiegoś wilka. Od razu może go znaleźć i bez problemu spełnić marzenie. A wtedy takiemu niedowiarkowi zostaje tylko powiedzieć sobie "A więc jednak istnieją" i koniec. Takie to właśnie niebezpieczeństwo.
- Co... co to było? - wyjąkała Melisa, tym samym dając znak swojej obecności tutaj. Tak się zamyśliłem, że całkiem o niej zapomniałem.
- Niebezpieczeństwo - odparłem dziwnym tonem. Nie poznawałem swojego głosu. Był... roztrzęsiony. A przecież nie panikowałem. - Musimy uciekać. On może wrócić.
- On?!
- Biegnij! - rozkazałem.
Rzuciliśmy się do ucieczki, w stronę, z której przybył demon. Nie znałem drogi powrotnej do watahy. Musieliśmy zboczyć z drogi jeszcze zanim znaleźliśmy jezioro. Pozostawało nam tylko znalezienie się daleko od zagrożenia.
- Jeśli on zacznie nas gonić, to jesteśmy zgubieni. - Nie miałem pojęcia, że wypowiadam te słowa na głos. To była raczej taka myśl, która sama zmieniła się w słowa. Melisa rzuciła mi przerażone spojrzenie.
- Azazel... - jęknęła.
- Biegnij, nie zatrzymuj się - odparłem, dysząc ciężko. Nie zabrzmiało to jak rozkaz, choć tak miało brzmieć. Bardziej przypominało poważną sugestię.
Za nami rozległo się to samo warczenie, co wcześniej. Przerażający "growl" zaczął rozsadzać moje uszy.
Melisa? Dodaj coś od siebie ;)
Wena wróciła ;D
Zachęcam członków do pisania opowiadań w takim stylu. Zawsze to ciekawsze, niż zwykły, jałowy dialog.
Zwykły jałowy dialog... No ok.
OdpowiedzUsuń~~~~~Kleo