- Chciałabyś może coś zobaczyć? - zapytałem.
- Hmm... a co zobaczyć? - odpowiedziała pytaniem na pytanie.
- To niespodzianka - uśmiechnąłem się tajemniczo.
- No dobrze. Prowadź.
Poszliśmy w stronę północnych granic watahy. Czekała nas długa droga. Po półgodzinie marszu znaleźliśmy się na miejscu, do którego chciałem przyprowadzić Jaśminę.
Był to martwy, wysuszony gaj. Małe drzewa okręcały się wokół siebie i wokół własnej osi, tworząc niespotykane kształty. Szare pnącza, które niegdyś żywo owijały się wokół wszystkiego, teraz były kruche i pomarszczone. Trawy tu w ogóle nie było.
W środku gaju, na gałęziach porozciągana została lina. Okręcała się przez prawie wszystkie gałęzie w lasku. Tworzyła zawieszoną w powietrzu siatkę.
A na tej siatce zawieszone były przerażające kości jakiegoś zwierzęcia. Na linie wisiały piszczele, żebra, kręgi, połowa czaszki... Był to cały szkielet, tyle że porozwieszany w kawałkach. Jaśmina przyglądała się temu z zapartym tchem.
- Co... co to jest? - zapytała, lekko przestraszona.
- Nie mam pojęcia - odparłem, nie odrywając wzroku od tego cuda. - Ale jest piękne.
- Piękne?!
- Jak się temu przyjrzeć, to widać w tym sztukę - powiedziałem zamyślony. - Nie wiem, kto to zrobił, ale tworząc to, miał wenę. Lub nawet wizję.
Jaśmina bez przekonania patrzyła na to dzieło. Postanowiłem mówić dalej.
- Znalazłem to, kiedy pierwszy raz wszedłem na tereny watahy WB. Urzekło mnie to. Potem odkryłem watahę.
Zapadła między nami cisza. Nie miałem już nic do powiedzenia. Wygadałem się na temat swoich przemyśleń. Zrobiło mi się lepiej. Ale lepiej się już bardziej nie otwierać.
(Jaśmina?)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz